Spędziliśmy tam kilkanaście minut, wracając wielokrotnie schodziliśmy do rzeki. Mieliśmy wyjątkową pogodę, która potęgowała kolor rzeki kontrastujący z zielenią przyrody. Co dalej ? Mnie już wystarczy, to cudowne miejsce, mogę tam siedzieć i podziwiać. Ale plan jest bardziej ambitny. Idziemy dalej do Mirror Tarn, to małe jeziorko, w którym odbija się jak w lustrze okoliczna zieleń. Piękne. Cisza, ptaki śpiewają i zwierciadło wody. Nic tylko podziwiać.
Idziemy w kierunku Oparara Valley Track. Jednak po drodze mamy kolejne cudo, Bramy Morii. Robi wrażenie, lecz nieco mniejsze niż Oparara Arch. Plan mamy taki, aby maksymalnie iść Valley Track, a jutro podejść z drugiej strony. Idąc trasą wiedzieliśmy już, że jutro mają być intensywne opady deszczu i prawdopodobnie niewiele z tego wyjdzie. Oparara Valley Track to w sumie dość nowa trasa prowadząca, przez las deszczowy. Nie jest może tak widokowa, jak poprzednie cuda, niemniej warto poświecić chwilę i spędzić tu czas. Nie ma dużo wiatrołomow, jak to było wczoraj w Paparoa. Spotkaliśmy raptem jedną osobę, niewiele tu turystów, świadczy o tym zarastająca mchem ścieżka. Po ponad godzinie drogi dochodzimy do miłego miejsca Sunshine Shelter, to schron, gdzie jest fotel wykonany z kawałka drzewa, toaleta i stół, który pochodzi z ponad 500-letniego drzewa powalonego podczas burzy. Ucinam krótką drzemkę w fotelu. Po godzinie przerwy ruszamy z powrotem do samochodu.
Cóż mogę napisać w podsumowaniu, to nie Nowa Zelandia, która znam sprzed 4 lat, to jakby zupełnie inny kraj. Inne oblicze tej pięknej wyspy, absolutny must see. Jeśli dodać do tego wyciszoną i pięknie położona Karamee, nic tylko tu zostać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz