No i zaczęło się. 10.45 jesteśmy w Calenzanie, malutka wioska, gdzie zaczyna się wielki szlak. Ludzie siedzą na ulicy, popijają wino czy kawę, czas płynie wolno. Oni odpoczywają, a co niektórzy rozpoczynają swój marsz życia. Plecaki ciężki jak diabli, na nim śpiwór, sandały. Ruszamy. Początek jest nudny, mijamy budynki, krzaki, kamienie, las. Na ok. 1500 m n.p.m. znajduje się i łańcuch, ale nic trudnego. Jednak z ciężkim plecakiem nie ma łatwych przejść. Widoki jakoś nie powalają, w oddali majaczy miasteczko Calvi, które - jak się później okaże - będzie nam towarzyszyło kilka dni. Po 7 godzinach marszu docieramy do schroniska Ortu di u Piobbu, z którego widoczny jest przy dobrej pogodzie najładniejszy zachód słońca na całym GR 20. Mamy szczęście - pogoda jest idealna. Na całym szlaku - poza schroniskiem - znaleźliśmy tylko jedno źródełko z wodą i to na samym początku. Jednak z uwagi na łażące krowy i świnie, warto przegotować tę wodę lub potraktować je tabletkami uzdatniającymi wodę. Najgorsze co może się przytrafić na początku trasy to właśnie b biegunka lub inne paskudztwo.
Schronisko - to zbyt dużo powiedziane. Chata po prostu, 2 izby - jedna to kuchnia, druga to sypialnia. Jakieś 200 metrów od schroniska jest malutki wąski strumyk, który podtrzymuje na życiu całą grupę wędrowców. Nasze wybawienie. Piję wodę bezpośrednio ze strumyka. Po godzinie boli mnie nerka. Dowiaduję się, że ta woda jest pozbawiona minerałów, dobrze jest coś do niej wrzucić, w stylu isostar lub inną pastylkę. Mamy takie coś i natychmiast wykorzystujemy. Co jemy ? Wafelki zbożowe, mamy ich sporo, zaczynamy więc maraton żywieniowy, który pod koniec trasy wyjdzie nam bokiem. Ale tu nie ma miejsca na luksusy, trzeba przejść i przetrwać. To, że trochę zdrowia zostawimy w tych górach jest niemal pewne. 18.30 - pora obiadowa, czyli liofilizaty. Lekkie i dobre, żartuję, że lepsze "niż u mamy", ale tak nie jest. Słońce powoli zachodzi, zbliża się nasz pierwszy nocleg na GR 20, nie ma prądu, więc idziemy spać razem ze słońcem. Trzeba uporać się ze wszystkim, póki jest widno. Jak masz pranie, pierz, aby jeszcze wyschło. Czołówka jest niezbędna. Po obiedzie idziemy się myć - do strumyka, bo gdzie indziej. Zimna woda zdrowia doda. Szybko, sprawnie, tylko to co trzeba. Za 2 dni hotel na Ascu Stagnu, więc byle wytrzymać. Człowiek wówczas docenia swoje wygody w jakich żyje, jak idzie spocony, zmęczony i niedomyty spać. Zapada zmrok. Jeżeli myślisz, że to czas odpoczynku, to się grubo mylisz. Ja też się pomyliłem. To kolejny trudny szlak, który trzeba przejść. Słyszałem, że w schroniskach na GR 20 są pchły, robaki i tego typu towarzystwo. Jak na razie nic nie widać, nic nie słychać. Sypialnia w chacie podzielona jest na 2 pokoje, po ok. 20 materaców w każdym. My idziemy do pokoju, gdzie w sumie znajdują się 4 osoby. Każdy turysta musi mieć ze sobą śpiwór, rozwija go na tym materacu i tak śpi. Kładę się zmęczony, z nadzieją na sen. Zaczyna się. Jeden śpi, ja się wiercę, nie potrafię spać w śpiworze, ciepło mi, wysuwam nogę - nie da się, rozpinam zamek. Już znalazłem swoje miejsce, Pani mnie woła, boi się, czy aby na pewno nasze plecaki są bezpieczne. Są. Inny gość zaczyna chrapać, ciągnie niesamowicie, aż do mózgu idzie. Przerwał, świetnie. Chcę usnąć. Ale coś mnie swędzi, no to trzeba się podrapać. Może jednak pchły ? Eee tam, nie umyłem się. Sąsiad też się drapie. Może jednak coś skacze po nas ? Nie myślę, staram się spać. Już prawie prawie usnąłem, inny gość idzie siku, wstaje, szura, coś mu spadło... I tak z 20-tej robi się 23-cia, później druga nad ranem.... A jutro trzeba włożyć ciężki plecak i iść, iść, iść... Witamy na GR 20.
Dla takich widoków chyba warto znieść kilka pcheł i chrapiącego jegomościa... ;)
OdpowiedzUsuńjak to mówią - dobra pchła nie jest zła
OdpowiedzUsuń