czyli Mall of America - drugi wg Wikipedii co do wielkości Mall w Ameryce. Ludzie walą drzwiami i oknami. Było to dzień po przyjeździe. O 2 czasu lokalnego padłem, po ok. 20 godzinach podróży. Obudziłem się po kilku godzinach snu w miarę normalny, ale niedługo to potrwa. Śniadanie. Cóż - to samo co półtora roku temu. Później wycieczka do Malla. Wielki sklep, nie porównuje do naszych, bo się nie da. W środku wesołe miasteczko. Jesteśmy jeszcze, gdy nie ma ludzi i można na spokojnie i w ciszy pooglądać co jest grane. Już widać, że to raj dla street fotografa. Duży sklep lego. O 11 zaczyna się. Tłumy, ogromne tłumy. Ludzie wszystkich kultur, narodowości i kolorów skóry. Zabijam jet lag. Robię niezbędne zakupy i czaję się z aparatem na dobre ujęcia. Przeraża mnie otyłość tutejszych mieszkańców. Ciekaw jestem, czy ludzie tu odpoczywają. Wrzeszcząca muzyka przenika we mnie, wzmożona czujność również, to wszystko drenuje ze mnie energię. Nie rozumiem ludzi, którzy potrafią tu spędzać całe niedziele, a pewnie są tacy, co jeżdżą tu regularnie. O cenach nie będę się rozpisywać, bo zawsze mnie to razie, jaki Polacy bredzą co jest tańsze a co droższe, wiec powiem krótko - warto. Byle szybko, kupić co trzeba i spadać. Interesują mnie ciuchy i sklep Lego, nawet nie duży, ale wysoki. Zawsze byłem fanem tych klocków, zbierałem te kosmiczne...
Obiad w lokalnej hamburgerowni, double coś tam bez frytek, zjadliwe. Sąsiedzi obok biorą na potęgę tego czegoś do jedzenia i wyglądają na zadowolonych. Wieczorem z towarzyszami podróży jeszcze jeden mniejszy Mall i koniec. Trochę pojeździliśmy po okolicznych wioskach, przez jakieś 20-30 minut drogi widziałem raptem dwóch pieszych, nikt tu nie chodzi, chyba, że niestety jest bezdomnym. Po sklepie też jeżdżą pojazdami, i nikogo to nie dziwi. Chcę kupić puszkę pepsi, nie ma, zgrzewka po kilkanaście sztuk. Wszystko jest większe. 21 - padłem. Wstałem o 3 i piszę ten tekst na tablecie. Jestem gotowy do pracy, jet lag jeszcze we mnie tkwi, jeszcze trochę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz