czyli jak zrobiłem 29km w jeden dzień. Po kolei. Moim wielkim marzeniem było zabranie rodziców na Grób Hrabiny i pokazanie im miejsc, do których wracam i które po prostu kocham. Budzik zadzwonił niespodziewanie 30 minut wcześniej i całe szczęście, dzięki czemu przed 9 rano przeszliśmy już torfowiska za Tarnawą Niżną. Wczesny ranek to idealna pora do obserwacji dzikich ptaków, których w tym rejonie nie brakuje, widzieliśmy co najmniej dwa - ekspertami w tej dziedzinie nie jesteśmy, jednak widzieliśmy albo duże myszołowy albo orliki. 9.15 ruszamy z parkingi na Bukowcu. Tu pojawił się kolejny absurd. Na parkingu zbudowana jest wiata i pobierana jest opłata za wstęp. Obok drewniana budka z toaletami, nawet jest napis - bezpłatna. Świetnie. Moja Pani postanowiła skorzystać. Niestety, nieczynne. Nie ma wody! Okazuje się, że nie poprowadzono tam wody i nie wiadomo kiedy to będzie oddane do użytku. Pani puściła wiązankę pilnującemu panowi, jak to jest w dzikim buszu na drugim końcu świata, że jest deszczówka, że można beczkę zamontować, itp. Trudno, trzeba iść w las, a to przecież Park Narodowy. 6zł za łebka. Docieramy ok. 11 do schronu, tu się rozdzielamy, ja z Tatą na Grób Hrabiny, Pani z Mamą truchtają na parking. Ok. 12.30 jesteśmy na Grobie Hrabiny, cudowne uczucie, piękne miejsce, o które Park Narodowy zadbał - odchaszczone, trawa przycięta, drewniana wiata, brawo! Pogoda jest cudowna. Nie mogę się nacieszyć, choć jestem w tym miejscu już chyba 4-ty raz. Nie wiem jakim cudem, ale na parkingu w Bukowcu byliśmy przed 15. Teraz obiad w Mucznem w Carpathi. Dobre pierogi. Butelka Coli wypita duszkiem, nogi bolą, ale wycieczka się dopiero zaczyna. Tym razem z moją stałą Partnerką ruszamy pieszo do Wołosatego, nigdy nie szliśmy całej tej trasy. Jest 16 z minutami. Po wyjściu z lasu - padam, teraz 3 godziny do domu, z czego 2 godziny grzebietem. Znad Ukrainy nadciągają ciemne, bardzo ciemne chmury. Krzemień, Przełęcz Goprowska no i Tarnica - cudowny szlak, cudowne widoki. Absolutny MUST dla każdego, kto jest w Bieszczadach. Przed Tarnicą zaczyna padać, jest po 19, idziemy na szczyt, no bo jak to nie wejść. Przed 20 wchodzimy w las schodząc do Wołosatego. Nagle... słyszymy dziwne dźwięki, nie to człowiek, ni to pies czy wilk... to sowy! Za chwilę tuż obok nas wielka biała kula ze skrzydłami bezszelestnie przelatuje. Ciarki mnie przechodzą, półmrok i takie dziwy. Cudownie! 20.15 jestem w swoim domku, padam z nóg. 29km zrobione. Co za cudowny dzień! A to dopiero początek.
Tarnawa Niżna
Torfowiska po nowemu
Okolice parkingu na Bukowcu
Szlak do Beniowej
Słynna lipa
Zaskroniec
Ślady rysia
Ruiny dworu
Grób Hrabiny
Muczne o remont hotelu
Bardzo ciekawie to zosatło opisane.
OdpowiedzUsuńŁadnie to wygląda.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń