Zmęczony wstaję o 5.20, oj chce się spać, ale nie można zmarnować chwili. Ruszamy ok. 80km na zachód. Docieramy do parkingu rozpoczynającego słynna trasę Routeburn. Celem jest dojście do Lake Harris. Przejazd samochodem nie był problemem, rzeki mają niski stan, potoki nie wylewają. Początkowo idziemy 2h buszem pełnym mchu i paproci nad wielką przepaścią. Trasa bardzo uporządkowana i łatwa. Po 2,5h docieramy do Routeburn Flat Hut, pierwsza chata do której wchodzimy. Czysto, jak wszędzie. Dostarcza ona wodę, materac i schronienie dla turystów, którzy sobie ją wcześniej zarezerwowali. Można coś podgrzać, są palniki. Kilka słów z opiekunka chaty i ruszamy wyżej. Ale ale. Jest tama tablica z prognozą pogody, pisze, że trasa jest zamknięta. Pani potwierdza, że w połowie drogi na Harris Saddle zeszła lawina śnieżna i nie można przejść. Idziemy, ile dojdziemy to dojdziemy. Krajobraz surowy, wieje, jest pochmurno, a na dole upał. Tu pogoda jest bardzo zmienna. Po ponad 1h wspinaczki docieramy do jeziora Harris. Jakie to piękna oglądać coś kilka tygodni na google maps, a później na drugiej części świata to zobaczyć na żywo. Tutaj czeka nas szok. Uwaga - na trasie stoi człowiek, coś w rodzaju naszego goprowca, informuje każdego turystę, że dalej nie można przejść, chyba że ma się nocleg w McKenzie Hut, dodaje, że od 14.30 szlak jest zamknięty i on będzie tu stał do 14.30. Nie wyobrażam sobie czegoś takiego w Polsce. Zmarznięty, ale zadowolony z wykonywanej pracy. Od razu przychodzi mi na myśl nasza polska rzeczywistość i prymitywizm.
Szliśmy na Rysy jakiś czas temu, był czerwiec, śnieg po pas, w zasadzie z Czarnego Stawu nie można było iść w górę. Poważne zagrożenie lawinowe, niestety żadnej informacji nie było nawet na schronisku. Co było dalej ? 2 turystki z naszego zespołu spadły, akcja ratownicza itd. Szkoda gadać. Miły pan pozwala nam iść tylko do miejsca pokrytego śniegiem w odstępie 10m bez zatrzymywania się. Dotarliśmy, popatrzeliśmy i powrót nad jezioro. Nawet w pochmurny dzień jest ładnie. 40 minut gapimy się w taflę wody. Można tak bez końca. Schodząc pstrykamy masę zdjęć, w aucie jesteśmy ok. 17.30. 9h marszu, niewysokie góry, ale nogi bolą, zmęczenie. Nie odpoczywaliśmy od przylotu. Każdy dzień to wypad. Tak miało być. Jutro Milford Sound autokarem, 300km od nas.
Tak wygląda chata w górach
Resztki lawiny
Jezioro Harris
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz