Plan ambitny. Chcemy przejść kawałek trasy Rees-Dart. Z Queenstown jedziemy wzdłuż jeziora Wakatipu mijając Wilson Bay i kilka punktów widokowych. Że jest pięknie już nie piszę, bo to oczywiste. Zaczynamy się przyzwyczajać. Dookoła nas góry, łąki, owce, krowy, koniec, byki, sarny. Wszystko w idealnej harmonii. Po zjeździe z publicznej drogi w kierunku Paradise zaczyna się kamienista droga. Jeszcze nie wiemy, że do tego trzeba się przyzwyczaić chcąc coś tutaj zobaczyć. Pamiętaj, nie jeździł na resztkach paliwa. Przed taką wyprawą warto zatankować do pełna, niewiele tu stacji benzynowych. Wezbrane strumienie, które przecinają drogę są coraz większe. Trzeba je pokonywać samochodem. Nasz Sunny jakoś sobie radzi. W końcu dotarliśmy do rzeki, której nie pokonamy naszym autem. W nocy lało, więc więcej wody spływa z gór. Płacimy frycowe - w takie rejony autem osobowym jeździ się, gdy kilka dni nie padał deszcz, jest większa szansa na dojechanie do parkingu. Zostawiamy auto w okolicach wjazdu na pastwisko i ruszamy pieszo. Daleko nie zajdziemy trasą Rees-Dart, zostało nam kilka kilometrów do jej początku, które musimy pokonać pieszo. Jedny z mijających smaochodów kieruje pracownik DOC, mówi, ze mozna parkować na poboczu, więc jest ok. Przecież to NZ. Przed kolejną większą rzeką spotykamy starszego pana, ma Suzuki Vitara, waha się, czy da radę przejechać rzekę. Wody gdzieś 50-60cm, daje radę. Po chwili wraca, mówiąc że tam dalej nic nie ma i może nas podrzucić z powrotem. Okazuje się, że zna polski język. Jego rodzice byli Polakami, a on jest z Melbourne. Nawet w nowozelandzkim buszu znajdzie się Polaka. Docieramy do początku trasy Rees-Dart, widać rzekę Dart. Pierwszy kontakt z prawdziwą przyrodą już za moment. Idziemy. Szok. Kosmiczny las - mchy, porosty, skały, woda kapie z góry, najczystsza na świecie. Smakuje wybornie. Nawet Pani się napiła. Docieramy do polany - najpiękniejszego miejsca, na jakim byłem (kilka dni później odnalazłem ładniejsze :) ) Ten zapach! Siadamy na trawie. Trawa pod wpływem naszego ciężaru wydziela cudowną woń. Nie da się tego opisać, warte każdych pieniędzy. Siadam na polanie tuz obok rzeki, cisza, zaduma. Nikogo wokoło. Sezon jeszcze się nie rozpoczął. Wybija 16, czas powoli wracać. Niestety. Jedzie auto, podrzucą nas, para z Iranu. Po drodze ciągłe przerwy, oglądamy raj. Glenorchy Cafe - polecana przez przewodnik Lonely Planet - zamknięta, ale zdążyliśmy wejść rano. Wracamy do Queenstown, gdzie kupujemy 2 wycieczki biura Real Journeys: Milford Sound i Doubtful Sound. Będzie się działo. Jutro dolina rzeki Rees.
n.z. 95% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
OdpowiedzUsuńwszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby
żal mi Cię kolego, może jednak warto zostać w Polsce?
OdpowiedzUsuń