Wołosate przywitało nas pochmurną pogodą i dość silnym wiatrem, ale co tam. Wołosate - tu nic się nie zmienia, czas płynie chyba 10 razy wolniej niż w innych miejscach. Krótka rozmowa z gospodarzem i pierwszy spacer. Jak pięknie tu znowu być, wydaje się, że byłem tu wczoraj, a to 2 lata minęły. Pierwsze kroki udaję w miejsce mi najbliższe - ruiny kościoła, groby nadal stoją, ale jest już wiata. Latem odbywają się tu msze św. Krótka rozmowa z panią w budce przy wejściu na szlak, bilet jednorazowy blisko 6zł, trzeba kupić karnet. Idziemy do jedynego sklepu, jest ok, gorzej z restauracją, też jedyną - zamknięta, otwierają za kilka dni. Obiady będą w Ustrzykach. Rozpakowanie i krótka drzemka. Mieliśmy drzemać 1h, przedłużyło się do 3h, wiedziałem, że organizm upomni się o sen. Na dworze znośnie, idziemy na Tarnicę. Miejsce kultu.
Wyjście ok. 15. Jest to mój ulubiony szlak, wydaje się, że znam tu każdy kamień. Jest pięknie, słonko wychodzi zza chmur. Po ponad 1h docieramy do ławeczki u podnóża Szerokiego Wierchu i Tarnicy, yes... znowu tu jestem, widok piękny, ostatnia wspinaczka i jesteśmy na przełęczy, w końcu widzę Bukowe Berdo, Halicz, w oddali Rozsypaniec. Brak słów. Wieje dość mocno, ale tu zawsze wieje. Po paru minutach już stoję krzyżu, udało się, znowu tu jestem i to jest wspaniałe. Tarnica odmieniona - ławeczki i ogrodzenie. Bukowe Berdo za mgłą, nisko idą chmury. Siedzimy na szczycie chyba z 30 minut i wciąż za mało, widok jak zwykle przepiękny, dlatego tak bardzo lubię tę górę i Bieszczady. Nic nie trwa wiecznie, schodzimy, zejście jest szybkie, po ok. 1h jesteśmy już na łące pod Wołosate, patrzymy jak słońce zachodzi w okolicach Rawek.

Co jutro ? Wiele myśli, ale chyba będzie to maraton - Wetlina - Rabia Skała - Kremenaros - Rawki - Wetlina, 30km, nigdy nie szedłem tamtędy, więc kiedyś trzeba. Szeroki Wierch prezentuje się wspaniale, kusi, ale nie ma go w planach w tym roku. Byłem tam raz w śniegu, deszczu i mgle, może warto tym razem ? Dziś w nogach 7km. Godz. 20 - trzeba coś zjeść, jedziemy do Ustrzyk, po drodze gdzieś na wysokości torfowisk widzimy wędrowca, macha ręką, bez zastanowienia zatrzymujemy się i oferujemy pomoc. Podrzuciliśmy go do Ustrzyk. To zdarzenie jest na tyle istotne, że na drugi dzień zmusi nas do myślenia nad taką formą pomocy. Zajazd po Caryńską, szybki posiłek, rzut oka na mecz Francja - Meksyk, jest wi-fi, dobrze wiedzieć, bo kiepsko z prognozą pogody, a nie będę męczył Wojtka codziennie o prognozę. Wracamy do domu - trzeba iść spać, budziki ustawione na 5.20 - jutro wielka trasa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz