w hotelu mieliśmy śniadanie. Poszliśmy do sali. Szybko okazało się, że jedyni nocowaliśmy w całym budynku. Co nie dziwne, kto normalny śpi w takim miejscu z niedzieli na poniedziałek? tylko zapaleni kolarze. Podchodzi Pani i ze wschodnim akcentem mówi do nas po angielsku.
- scrambled eggs?
- yes
- sausage?
- yes, please
Pozostaje zadać sobie pytanie z soboty, czy ja wciąż jestem w Polsce? żeby tu na prowincji? hmm... wchodzi do jadalni inna pani, pracownik hotelu, czekamy, aż coś powie, przywita się, uśmiechnie się... zauważyłem, że coś tam poruszyła ustami na powitanie. Generalnie mam wrażenie, że przeszkadzam. Śniadanie słabiutkie, woda pachnie kawą, jajecznica mikroskopijna, reszta składników z lokalnego lidla. Jemy i zwijamy się stąd. Na łonie przyrody dużo lepiej. Genialna asfaltowa trasa z Kolonowskie do Zawadzkie, nieco oddalona od rzeki. Pusta droga równa jak stół, nic tylko cisnąć. Pani dostrzega znaki na Łaziska. To te Łaziska, te nasze? A skąd - odpowiadam. Głupi byłem, to te nasze z zimy.
Zawadzkie i później Krupski Młyn... jaka cisza, jaki spokój, oni nie wiedzą, co to korki. W Krupskim Młynie pani rozłoży sobie owoce do sprzedaży na parkingu, inna starsza pani ćwiczy żwawo na przyrządach obok boiska, ludzie idą na spacer... jak tu cudnie! niesamowite uczucie. Później jeszcze Potępa, którą znam z pięknych starych drzew. Później trasa nieco traci na wartości. Trasy rowerowe Leśno Rajza i Leśno Uciecha trzymają wysoki poziom i warto je przejechać, ale już samą nazwą sygnalizują, że zbliżamy się do Górnego Śląska, do miast, do mety. Najgorszy kawałek, najbardziej niebezpieczny, to droga między Brynek a Połomia. Droga dziurawa, brzeg drogi koszmarnie zniszczony, auta jadą, jest przecież południe w poniedziałek. Boję się i byle tylko skręcić do lasu. Udało się, ale z duszą na ramieniu. Wyjeżdżamy z lasu na północ od Tarnowskich Gór, żar leje się z nieba, ogródki działkowe, gruzowisko, rumowisko, dziwny ten teren. Ale jakże miło zobaczyć znak miasta na naszej drodze. Ulubiona restauracja i meta! daliśmy radę, nic nam się nie stało, jak pięknie, jak cudownie. Zamówiłem pół kaczki, kuchnia się uwinęła i pognaliśmy na dworzec na pociąg w stronę domu.
Nie spodziewałem się, że ten hmm rajd? wyścig? tryptyk? będzie tak cudny. Na papierze wyglądał taki sobie, 5/10. No bo co tam, lasy, miasteczka... ale liczy się przygoda, bycie w podróży właśnie! Na głowę bije Szlak Orlich Gniazd i już wiem, że tu wrócimy, tylko musimy poszukać noclegu. Kolejny rowerowy wielki szlem za nami. Aha, no i czwarty raz od grudnia w Tarnowskich Górach, co tu się dzieje?












Brak komentarzy:
Prześlij komentarz