Kolejny wielki szlem rowerowy! Wstaliśmy jak już świtało, szybkie śniadanie i na pociąg. Jedziemy tym relacji Kraków-Świnoujście. I znowu intercity nie zawiódł, uwielbiam te firmę! W życiu bym nie przypuszczał, że to napiszę. Mało tego, uważam, że do poziomu intercity nie odciągają niektórzy obywatele. Podjeżdża pociąg, wszystko się zgadza, wagon z hakami na rower, sporo ich. Siadamy na swoich miejscach. Klima zaczyna działać, cud miód. Niebawem można było zobaczyć, w czym ludzie nie dojrzeli do tego rodzaju usługi. Pielgrzymki ludzi walają się przez wagon, bo nie zobaczyli albo nie usłyszeli, gdzie jest ich wagon, ludzie bez biletu wchodzą i stoją nad głowami tych, którzy zapłacili za miejscówkę i życzą sobie mieć komfort podróży. Nie dociera, że skoro pociąg jest objęty całkowitą rezerwacją miejsc, to nie da się wejść. Inni wchodzą do pociągu z rowerem, mimo że nie mieli na to biletu. Efekt jest taki, że uczciwy podróżny nie ma gdzie zawiesić swojego roweru. Ubikacja - zalana i sedes zadeptany. Obsługa pociągu naprawdę się stara. Poza tym podróż minęła świetnie. Za Opolem już lasy i łąki. Wrocław, ładny dworzec, mnóstwo ludzi, jak to w wakacyjny weekend. Jedziemy wg wytyczonej i rzetelnie sprawdzonej ścieżki. Szybko wyjeżdżamy z miasta. 6km od Wrocławia pasą się krowy. Tutaj na drodze do Kotowic oglądamy jedne z najładniejszych widoków dzisiaj. Złote pola, drzewa, wielkie wiekowe buki. Jeden minus to taki, że oznakowanie jest znikome, a szkoda, bo wystarczy zadbać o wały, pomóc i trawę i mamy prosty przepis na genialne trasy rowerowe.
Jelcz-Laskowice - stajemy przy sklepiku, zgodnie z planem uzupełniamy zapasy picia. Wystarczy chwilę postać, posłuchać przechodniów i nasuwa się zasadnicze pytanie, czy ja jestem w Polsce? W tej ładniejszej części miasta, przez którą wiedzie droga rowerowa można także zauważyć wiele osób spoza Europy. Ciekawe czemu tutaj jest takie skupienie ludzi spoza Polski, czyżby praca, może zakłady produkujące samochody ciężarowe? Może. Za Wojcicami wjeżdżamy w drugi najładniejszy kawałek dzisiejszego dnia - Bory Stobrawskie albo inaczej Stobrawski Park Krajobrazowy. Byliśmy tutaj 8 lat temu, pamiętam, jak kupiłem papierowe mapy w Sklepie Podróżnika. Czas płynie, las pięknieje. Nie znam naturalnego lasu dębowego, a tu proszę, jedziemy przez niego. Cud miód. Przykra niespodzianka nas spotkała za wioską Boruta - nadleśnictwo zamknęło bramę wjazdową do lasu. Pierwszy raz coś takiego zastałem. Objechaliśmy i wjechaliśmy do lasu. Uroczysko Lisie Łąki, byliśmy tu! Poznałem po brzegu stawu. Jest upalnie, boli mnie głowa i dopadła alergia, to przez pola i nawozy. Na Kaczawie mam to samo. I teraz absolutny hit - ulica Brzeska, przed Karłowicami - aleja pomników przyrody. Gigantyczne dęby, jeden obok drugiego. Coś niesamowitego. W Karłowicach jeszcze znajdujemy pałacyk w remoncie, ogólnie całość robi wspaniałe wrażenie. Zmęczeni dojeżdżamy do Popielowa, gdzie mamy nocleg. Ostatnie piętro, na poddaszu. Koszmar. Gorąco. Trzeba będzie spać przy otwartym oknie. Jest jedna restauracja w wiosce, jemy tam obiad, później dino i zakupy na śniadanie. Ksiądz na mszy oferuje wino mszalne jako nagrodę za coś, co spadło z wieży kościelnej. Czad. Robi się ciemno, leżymy padnięci. Dzwony kościoła dają o sobie znać co kwadrans. Myślałem, że dzwony również respektują ciszę nocną… a skąd! O 3 nocy też żwawo przypominają o upływającym czasie. Dla mnie to już jest pastwienie się nad lokalsami. Koszmarna noc, ciężko, głośno, ludzie łażą po ulicy, hałasują. W domku, w którym mieszkamy jest kilka pokojów, 3 w nocy, ktoś włazi, ktoś wyłazi. Co tu się dzieje? Dobrze, że o tej trzeciej wziąłem pigułkę na spanie, jakoś dotrwałem do 8.
To był wspaniały etap rowerowy przez cudne miejsca, z pobudką po 4 i ciężką nocą po ponad 80km rowerem. Byle nie spać już w Popielowie.
aha! wymyśliłem sobie, że na 3 dni nie będę brał Nikona, bo ciężki, wziąłem poczciwego ukochanego Olympusa EM5 z Sigmą 30mm 1.4. Co za obiektyw!


















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz