Dziś absolutny klasyk, nie ma Izerów bez tego szlaku. Rano po przebudzeniu sprawdzam pogodę, Ventusky pisze, że cały dzień mgła. WP.pl pisze - cały dzień słońce, komu wierzyć? Oba miały racje. W mieście mgła, ale już na 1000m świeciło słońce. Jak tu dojść? Parkujemy zaraz za Świeradowem. Idealne miejsce na postój auta. Przeszliśmy przez drogę i na dziko, choć po ścieżce z mapy. Przykry widok wycinki lasu, dwa samochody niszczą ścieżkę… stosy drzew po bokach ścieżki. Wczoraj przeszliśmy 20km w czeskich Izerach i ani jednego takiego składowiska drzew nie widzieliśmy, cisza jak makiem zasiał. A tu piły w ruch… smutne i straszne. Jednak nic nie zabierze nam dziś tej radości z bycia w jednym z najpiękniejszych zakątków południowej Polski - Hali Izerskiej. Jest taki moment, kiedy kończy się podejście lasem, z dala widać już coś jasnego, wychodzi się na szlak… coś wybornego, bezchmurne niebo, słońce, przestrzeń… co prawda to jeszcze nie polana, ale już czuć izerski klimat. Idziemy, wspominamy dziś nasze gry i zabawy z dzieciństwa, tak niedawno to było. Wspominamy Overland Track, patrzę na plan co będziemy robić we Wrocławiu, za 2 tygodnie chcemy tam jechać. Mamy wydaje mi się najlepszy plan zimowy od lat. Mało gór, w sumie już sporo przeszliśmy, ale jest całe mnóstwo ciekawych miejsc. Wychodzimy z lasu, przed oczyma rozciąga się Hala Izerska. Żółta trawa, błękit nieba… cóż chcieć więcej? Do tej pory widzieliśmy jednego człowieka. Spodziewam się w Chatce pustki. Myliłem się, w porywach było 12 osób, tłum! Chwilo trwaj… wolno idziemy do Chatki, zachwycam się potokami, widać, że większa woda zrobiła tu nieco zniszczeń. W Chatce zamawiamy jak zwykle naleśniki z jagodami. Wyborne. Zastanawialiśmy się jaką książkę upatrzyliśmy będąc tu ostatnio, spojrzałem na bloga, byli to „My dzicy Papuasi”, dziś czekając na posiłek buszowaliśmy po półkach, upatrzyłem Dickensa „Klub Pickwicka”. Może powinienem znać jego twórczość? Nazwisko gdzieś słyszałem. Otwarłem, poczytałem pierwszą stronę… poszukam na Legimi.
Dygresja - już ją mam na czytniku.
Posiedzieliśmy dłuższą chwilę w Chatce i w drogę. Cieszymy się słońcem. Pani wykonuje pilny służbowy telefon, ja nie potrafię się nudzić, więc kadruję. Powrót jest ciekawy, bo zachciało nam się skrócić nieco trasę i obejść wycinki drzew. Na grzbiecie zrobiliśmy sobie przerwę, idzie mgła, robi się chłodno. Później w las. Przygoda zaczyna się za szlakiem. Pani dzielnie przebija się przez las, drogę widzimy, kiwi widzimy, ale jak tu zejść? Bardzo stroma i gęsta końcówka. Ostatecznie Pani znajduje alternatywną ścieżkę i schodzimy do auta. Piękna trasa. W 4 dni szybko licząc zrobiliśmy około 60km, całkiem nieźle. Jutro dzień wytchnienia i pełnej hibernacji. Ponieważ autobusy nie jeżdżą o normalnej porze do Szklarskiej przez Rozdroże Izerskie, podjedziemy tam autem i zajmę się makro fotografią. Ma padać, ale nie przeszkodzi nam to w cudnym spędzeniu dnia.
Przeczytałem „Ship that never was”, książkę, którą zobaczyłem na Tasmanii 2 lata temu! Zdobyłem ją krótko po powrocie z wyspy w wersji elektronicznej. Męczyłem się z lekturą po angielsku, nie łatwy, językiem jest napisana ta powieść, aż w końcu mnie oświeciło, przecież AI może mi przetłumaczyć… DeepL to zrobił do takiej formy, że nadaje się do swobodnego czytania. Świetna książka, znam wiele zakątków tej wyspy.
Dickensa już skasowałem, nie zachwycił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz