jak nie ma pogody, to Beskidy. Traktuję te rejony jako zapchajdziurę, no bo wszystko (prawie) widzieliśmy. I tu się można pomylić. Po ultra trudnym tygodniu, w Warszawie z radością zamknąłem laptop w piątek po południu (zrezygnowawszy z wyjazdu na dwa dni do Szczyrku) zaczęliśmy podglądać z zainteresowaniem na prognozy pogody. Burze tu i tam. Nic pewnego. Odwołałem rezerwację w Jesenikach. Padło na Beskidu, na trasę z Ujsoł na Muńcuł. Byliśmy tam może raz dawno temu. 16km trasa, niech będzie. Rodzice przebywają w okolicach Bielska, w niedzielę Dzień Matki, więc sobotnie świętowanie jak najbardziej pasuje. 10 rano, jesteśmy na szlaku. Pusty parking, puste góry. Najpierw ładnym lasem, sukcesywnie do góry. Jest ciepło i parno, ale już pierwsze metry pokazały, że trasa jest inna, niż typowe beskidzkie szlaki, które kojarzą mi się z wycinką, zniszczonymi zboczami, itp. Tutaj idziemy cały czas gęstym lasem, później las rzednie, pojawiają się polany. Szczęka opadła mi, jak weszliśmy na polanę pod samym Muńcułem, po ponad godzinnej drodze. No no no... tu jest rewelacyjnie. No i widok na Tatry, calusieńkie Tatry. Duża zielona polana, aż chce się tu rozbić namiot, którego teraz nie mamy przy sobie. Rozkładamy się i leżymy. Ja ze swoim nowym makro - na robale. A wybór jest spory. Kilka osób schodziło z wierzchołka, usiadło nad nami. Poza nimi spotkaliśmy jeszcze jedną osobę. Unikalne miejsce. Poleżeliśmy może kwadrans i w drogę. Pojawiają się chmurki na niebie. Sam szczyt Muńcuł - taki niemrawy, w drzewach, zaznaczony słupkiem. Jednak zejście jest bardzo przyjemne, przez Kotarz, po prawej rezerwat, do siodła Kotarz. Naprawdę cichy i ładny kawałek. Później łagodne ładną drogą na Młodą Horę. Mijamy ludzi w swoich domach, siedzących na ganku. O czym oni rozmyślają tak siedząc? Bardzo ładny kawałek jest od przełęczy czerwonym w stronę Ujsoł. Trawersując mijamy stare chaty wokół ładnej zieleni. Tam ucinamy sobie kolejną przerwę, zjadamy truskawki, nieco odpoczywamy. Jest forma. Codziennie z Panią biegamy, 3.5km po wsi, zawsze coś, później nóżki w górach ładnie pracują. Jakiś kilometr przed Ujsołami zaczęły się grzmoty. Za południu burza, na północy burza, a nad nami sucho. Trawa mokra, tu już lało. Docieramy do auta, kawałek dalej pojemy obiad w... hmm powiedzmy restauracji. Jak daleko jesteśmy chociażby Za Słowacją. No nic. Dwie godziny później świętujemy Dzień Matki wiadomo - w Akwarium w Bielsku, świetny czas.
.
Niedziela, 26.05 - normalnie bym zrobił osobny wpis, ale wczoraj to był dzień fujarka. Co mogłem spaprać - spaprałem. Wyszedłem z domu, zamontowałem rowery, wyjeżdżamy, a gdzie są moje okulary? wracam się do domu. W uchwycie na telefon, który montuję na kierownicy roweru zgubiłem dawno już nakrętkę - nie ogarnąłem nowej. Pojechaliśmy do Rud, z planem na obiad w Knurowie, kiedyś jedliśmy tam genialne rzeczy. Zdjąłem rowery z dachu w Rudach Raciborskich, przygotowuję się do wycieczki, montuję aparat fotograficzny... ale ale... nie mam karty pamięci. Dziś zdjęć nie będzie. Wyjechaliśmy w las... gdzie są moje okulary? zostawiłem w aucie. Telefon pokazuje mi 30%. Jedziemy dalej pięknym lasem - tak, może nie wszystko spaprałem, trasę wybrałem wyborną. Knurów... no cóż... czuć różnicę w powietrzu też, jak się z lasu wyjeżdża. Na mapie miałem zaznaczoną nie tę, co trzeba restaurację, zawracamy i jedziemy na drugi koniec miasta. Wreszcie obiad, 45 minut czekania, udko z kaczki i cudawianki dookoła. Brzmi świetnie, smakuje fatalnie. Dziś już nic się nie może przydarzyć. A jednak. Wyjeżdżamy lasem z Knurowa, znowu wspaniałe lasy, telefony do mam, grzmi. Gaz! jedziemy do auta. Wjechałem w jakiś kamień, huknęło, ale na szczęście opony nie przebiłem. W samą porę dojechaliśmy do auta. 2 auta na parkingu, nasze kiwi i czarna skoda. Podchodzi do niej właściciel i taki tekst do nas:
- zastanawiałem się kto na tak długo zostawia tu auto...
- hm pół dnia, to chyba nie tak długo - odpowiadam. Coś tam pomamrotał i życzył miłego dnia. No to do Sośnicowic na mszę. Podjeżdżamy, za kilka minut 16-ta. Hmm dziwne, nikt nie idzie, sprawdzam. Jest o 17! Coś mi się pomieszało. Ja już się boję mrugnąć oczami, bo też zawalę. Szybko znajduję kolejny kościół w Ostropie, to kawałek od nas. Jedziemy! Co za dzień! Wspaniały weekend, z noclegiem w domu, ale aktywny bardzo. Na szczęście takie dni zdarzają się rzadko i można pośmiać się z samego siebie, trzeba mieć do tego dystans. Scottie Schefler też miał słaby dzień, a dziś - już było lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz