Wczoraj zmieniliśmy plany na dzisiejszy dzień. Mieliśmy pojechać do Wdzydze (Wdzydz?), jednak jak nam wyszło, że blisko 2 godziny mamy spędzić w aucie, uznaliśmy, że szkoda czasu. Poprowadziliśmy trasę w okolicach Tlenia, tam, gdzie nas jeszcze nie widziano. Dziś było wszystko, jednak bez WoW. Bardzo ponure miejsce, to Wierzchlas. Jedziemy dziurawą drogą, jeden dom, a na jego płocie zabawny transparent przepraszający jadących za dziury, ale to droga powiatowa, nie gminna. Są takie miejscowości, nawet duże, że to norma i nikt się tym nie przejmuje. Niemniej wjeżdżając tam zrobiło się nieco pochmurno i naprawdę niedobra aura tego miejsca mi się oznajmiła. Mam coś takiego, nie wiem jak to nazwać, aura, feng shui czy coś w ten deseń, że nie czuję się dobrze w pewnych miejscach lub z pewnymi ludźmi. Wierzchlas objawił się jednym z nich. A szkoda, bo widać, że sporo tu zainwestowano - wybrukowano chodnik, tablice informacyjne, wiata oraz informacja, że rezerwat i ścieżka są zamknięte dla turystów. Jednak interesujących miejsc było dziś więcej. Na przykład XIX-wieczny cmentarz przy Osadzie Homer, na przykład wioska Mukrz. Usiedliśmy tam na głównym i chyba jedynym skrzyżowaniu w wiacie autobusowej, grzało strasznie, zjedliśmy nieco, ja sprawdziłem terminy Euro i tour de France w tym roku - będzie się działo, podjechaliśmy pod ciekawe jezioro o tej samej nazwie, co wioska. Podszedł do mnie owczarek (czemu do mnie, nie do Pani zwykle podchodzą psy?), powąchał i wskoczył do wody się potaplać, bo ciepło faktycznie było. Nieopodal jest urocza wioska Wysoka, gdzie podjechał bus-handel obwoźny. W aucie mają wszystko, aż żal patrzeć, jak kiełbasy walają się w workach po podłodze auta. Ale mieli Colę i płatność blikiem. Mówię sprzedawcy, że w tym rejonach takie auto to raj! Przyjeżdżają to 3 razy w tygodniu. Mieszka tam może z 30 osób. Koniec borowego świata, a może właśnie początek? inne życie, inne uciechy i zmartwienia. Patrząc po mieszkańcach - jakby nie było mili i sympatyczni - to mam wrażenie, że nie do końca im się poszczęściło w życiu. Trzymam za nich kciuki.
Zupełnie przypadkiem, bo pomyliłem trasy dotarliśmy nad jezioro Wierzchucin. Zainteresował nas bardzo głośny rechot żab. Chyba gody, bo woda się aż gotowała od nagrzanych kermitów. Dziś znowu piaski, dużo piasków. Męczy to strasznie, ale to już ostatni etap - podczas tego pobytu. Nieśpieszne tempo, sporo pijemy. Jedziemy Szlakiem Borowej Ciotki, ładnie wytyczony, jak zwykle słabo oznakowany, ale mało się na trasie dzieje. Ładne wioski. Siadamy w Wielkich Budziskach przed świetlicą wiejską na huśtawce. Sporo takich świetlic tutaj, lokalsi organizują sobie
imprezy. Dwóch chłopców weszło do środka, gdy my się bujaliśmy. Jak wyszliśmy zagadałem jednego - co tu się dzieje. Mówi sepleniąc, że mama na jutro przygotowuje uroczystość. Wszyscy tutaj naprawdę są niezwykle mili, no może poza turystami niektórymi.
Tak nam minął ostatni etap tej rowerowej borowej podróży. Cudowna i niezwykła, już tęsknię, a jeszcze nie wyjechałem. Wszystko nam siadło - zdrowie, noclegi, wyżywienie z hotelowym śniadaniem i Przystankiem Tleń na czele no i pogoda. Ani kropli deszczu. Cudowne miejsca. Jednak jak się tak zastanowić, to nie ma tutaj takich pomników przyrody jak w Augustowie czy generalnie Podlasiu, jednak rozmach i ogrom lasów, czystość, drogi - przymykam oko na męczący piach, wszak bory i sosny tutaj, okolica powoduje, że czuję się tu wspaniale. Ludzie są naprawdę mili i chce się tu wracać. Rezerwację mamy już na listopad, w między czasie... jak się wszystko dobrze ułoży odwiedzimy kawałek świata i z wielką ochotą wrócimy tutaj na spacery, a może i z rowerami. Bory mnie urzekły i skradły kawałek mojego serca, a są w dobrym towarzystwie obok Kaczawy rzecz jasna.
.
Nazajutrz zaraz po śniadaniu wyjechaliśmy, smutno. Długa droga do domu i świadomość, że za nami jedzie pół Polski wracającej znad morza. Co to był za wypoczynek! Potrzebny, by nabrać sił i dystansu, no i poznać tereny do których będziemy wracać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz