Wreszcie dobrze spałem. Na śniadanie zrobiliśmy sobie jajecznicę, bekon, tosty. Jemy jak lokalsi. Dziś prognoza mówi, że między 13 a 16 ma zacząć padać. Zmieniamy lokal, w którym śpimy, jednocześnie dzień spędzimy na szlaku wchodząc na Isthmus Peak. Położony na północ od Wanaki. Pamiętam, że był on na liście 12 lat temu, ale brakło czasu. Wejście ma trwać około 3-4 godzin, więc powinniśmy zdążyć przed deszczem. Do parkingu mamy jakieś 20 minut. Interesujące, że stoi na nim wiele samochodów. W tygodniu, przed sezonem? Hmm. Ludzie cisną w góry. Idzie się przez niewielki lasek, by następnie wyjść na typowe nowozelandzkie pastwiska. Trasa ciągnie się wzdłuż ogromnej farmy i niemal non stop pod górę. Nadal mam objawy braku aklimatyzacji, w głowie się kręci, słabo mi, wolno idę. U Pani lepiej. Mało wciąż bierzemy do jedzenia w góry. Wody mamy dość. Kapitalnie smakuje czerwona Gatorade. Mija nas para młodych Niemców, sami zagadują. Skąd, dokąd. Oni przyjechali tu na program, którego nazwy nie pamiętam, jednakże podróżują i pracują tutaj. Kupili vana i krążą. Poleciłem im lodowiec Tasmana, hidden gem, o którym niewiele się mówi (inaczej nie byłby hidden). Jabłka smakują genialnie, mamy gatunek Pink Lady, cokolwiek to znaczy, ale są super słodkie i super soczyste. Podczas wspinaczki mamy widok na jezioro Hawea i Breast Hill, na które jutro planujemy wejść. Będzie jeszcze większy wycisk, niż dziś. Na szczyt Isthmus wchodzi się płaską ścieżką, sporo osób na nim, większość Francuzów. Czyżby Air France miało jakieś zniżki? Nic o tym nie wiem. Na szczycie jest drewniany słup, ma może z 3 metry. Jeden Niemiec wszedł na jego wierzchołek i tak stał, aż mu jego kumpel zrobi dość zdjęć. Głupota ludzka nie ma granic. Siadamy zadowoleni na szczycie i podziwiamy widoki. Kończymy jeść snacki i owoce. Czuję zmęczenie. Jest 14.00. Daleki jestem od swojej formy, lecz obwiniam za to aklimatyzację. 4 dni temu tu przyjechaliśmy, a już 2 góry zaliczone, jutro kolejna. Na weekend zapowiadane są deszcze, to odpoczniemy. Na razie niewiele poczytaliśmy książek, dni wyciskamy jak cytrynę, a w okolicach 21-ej jest taka faza, że idziemy spać. Schodzimy wolno, a ja patrzę na świat przez swoje 20mm, jest cudowne. Z dwóch gałęzi, które robią dziś za kijki hikingowe zabieram jeden, Pani oba. Przydadzą się jutro. Zeszliśmy do auta bez deszczu, jeszcze na moment słońce wychodziło.
W Wanace poszliśmy do DOCa, kupiłem wejściówki do chat na Greenstone Caples, na który chcemy iść od poniedziałku. Uciąłem sobie pogawędkę z panią za ladą, mówi, że śnieg szybko topnieje, turystów z czasem przybywa, a Christmas, to już w ogóle jest koszmar. Marzec i kwiecień to całkiem dobre miesiące na chodzenie po górach.
W nowym miejscu jemy obiad. Rozlało się. Nic, zatem prysznic, tablet z książką i czekamy, jak przestanie jedziemy na kawę i pobyć w Wanaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz