wszystko zaczęło się
wtedy - na wieży. Gość opowiadał nam o Czechach. Gaduła... ale zrobił swoje. Opowiedział o Krnowie. Pojechaliśmy. Odkrycie roku. Będąc tam popatrzeliśmy inaczej na mapę i powiedzieliśmy sobie - tak, tak, Jeseniki. No bo wcześniej jawił się plan wjechania na rowerze na Pradziad. No więc jedziemy. Sobota skoro świt. Prudnik - ładny, Głuchołazy - ruina. Za granicą... kontrola. Rutynowa na szczęście. Pani prowadzi, policjantka coś tam o alkoholu. Ja z fotela kierowcy - ne ne, kofola! Głupek - pewnie sobie pomyślała. Jeseniki. 10 lat temu tu byliśmy. Jak to możliwe? Tu jest normalność, której szukam. Czym to się objawia? drogi bez dziur i kanalizacji na jezdni, mnóstwem miejsc do parkowania i to za darmo, czystością na drodze i w lesie, drogami rowerowymi... czy to jest już luksus? Jak ktoś żyje i nie wyjeżdża z Polski, to takie rzeczy dziwią. Świat nam odjechał i dawno i szybko.
W Jesenikach odnajduję wszystko co trzeba. Na sobotę zaplanowaliśmy mały rozruch, po okolicznych lasach. Jutro, czyli w niedzielę (4.06) wjeżdżamy na Pradziad. Parkujemy na dużym pustym parkingu między szkołą a kościołem. A później... lasy, pagórki, regularne picie. Nawet mało zdjęć robiłem. Relax, Pani tez się on przyda. Drogi ponumerowane, wystarczy pamiętać, na którą chce się skręcić. Wieczorem wizyta w Lipove Lazne, żółty domek, w którym mieszkaliśmy, kościół. A... była jeszcze kawa w Jesenikach z lokalnej palarni. Nie ma dripa co prawda, ale od biedy można coś wypić. Sobota minęła nam spokojnie, rozruchowo. Fajerwerki będą jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz