Dzisiejszy dzień można rozważać w dwóch taktach - z piekła do nieba, wizualnie i temperaturowo. Po udanych community walk w Afryce i Sumatrze lubimy zapuścić się we wioski, gdzie diabeł mówi dobranoc, o których świat zapomniał i gdzie - jak najbardziej - można oberwać za samo pojawienie się w tym miejscu. Upatrzyliśmy sobie 3 takie wioski przy granicy z Grecją. Dziś jest ten dzień, w którym do nich pojechaliśmy. 10 rano. Upał, 30 minut z Gjirokastry. Parkujemy we wiosce Gline. Wita nas duży zakład produkcyjny, robią tam wodę mineralną, Pepsi i piwo. Co za obrazek, zakład produkujący napoje, a tuż obok szerokie wyschnięte koryto byłej rzeki. Coś tu nie gra, nie? No bo skąd niby mają wodę? Przecież nie przywożą jej beczkowozami. Istotnie, za fabryką, jest ogrodzony wysokim płotem barak, gdzie woda spływa z gór, za płotem biegają dwa sympatyczne (ale za płotem) psy. Do rzeki nie idzie nic. Zaczynamy więc nasz spacer w Gline. Przyznaję, Spodziewałem się drewnianych chatek, ludzi na ulicy i polu, pasterzy, wielu portretów… a tu nic z tego. Domy murowane, jak na Albanię, to wysoki poziom, ludzie siedzą w swoich ogrodach pod kiśćmi dojrzałych winogron, a ja naiwny chodzę po upale i wyszukuję kadrów. Poszliśmy na południe do wioski, której nazwy nie jestem w stanie przeczytać, bo po Grecku, później na północ i to samo, czyli nic. Kilometry zrobione, pot wylany, ot przeszliśmy się.
Pora na drugą część dnia - Antigonia. To te niebo, o którym pisałem. Mimo wielu tygodni przygotowań nie dowiedziałem się o tym miejscu. Poznaliśmy je w dniu wejścia na Lalucit. Są tu ruiny dawnego miasta, założonego w III p.n.e. Zaczyna się Fotograficzny odjazd. Gdzie nie spojrzę, to widzę kadry. Chodzimy po ruinach miasta, trochę ludzi się tu kręci, ale nie aż tak, bym czuł dyskomfort. Ruiny kościoła, mury miasta, resztki domów. To wszystko tu było i tętniło życiem ponad 2 tysiące lat temu. Zawsze marzę, aby móc przenieść się w czasie i zobaczyć jak to tu naprawdę wyglądało. Cóż tu więcej pisać, niech zdjęcia same przemówią za siebie. Po Antgionii jest jeszcze droga, od Gjirokastra aż po Sarqinisht. Malownicza cudowna droga, gdzie kapitalne kadry są co krok. Ale, ważna rzecz, warto tu przyjechać po 15-tej, wtedy słońce jest niżej i złapie się złotą godzinę. Rano nie ma takich efektów. Zjeżdżając Pani co chwila spełnia moją prośbę i zatrzymuje się na wąskiej i krętej drodze, a ja biegam tu i ówdzie robiąc zdjęcia. Bateria się wyczerpała, to znak, że czas zjeżdżać na obiad. Wieczorem padamy. Tak odpoczywamy i taką Gjirokastrę to ja rozumiem. Jeden z najpiękniejszych - po Oceanii - terenów, w jakich byłem, 15 minut drogi za miasto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz