mimo obróbki zdjęć z Albanii życie toczy się dalej. Jak tu pozostać w domu w taki jesienny weekend, jaki był tydzień temu? wybitna pogoda, temperatura ponad 10 stopni... jedziemy. Nocleg mamy w Bolkowie. W starym domu z kominem. Jest piątek, 8.10. O godzinie 14-tej znowu to czuję, ta ekscytacja, że zaraz przyjedzie uber, wsiadam do naszego auta i ruszamy na weekend. Jest w tym magia, choć to takie banalne. Jeszcze ostatni telefon i staram się przełączyć w tryb wypoczynku. Podjeżdżamy pod nasz nocleg, ten budynek coś mi przypomina... błądzę myślami. Wychodzi właścicielka, patrzy na nasze tablice rejestracyjne, a są one "niestandardowe", zauważyłem błysk w oczach... No nic. Wieczór, wypoczynek, muzyka ach ta muzyka, ale ona grała dziś, czyli wtedy. Rano jemy śniadanie w jadalni, na parterze, wchodzi do budynku starszy pan, na bosaka, właściciel i głośno mówi "morning!". Od razu raźniej. Przechodzi natychmiast do rzeczy - "widziałem Wasze tablice, czy Wy jeździcie do Nowej Zelandii?" - no jasne!. "Aaa to jesteście nasi". I się zaczęło Jego syn zna tamte rejony, a on sam mieszkał wiele lat w RPA. no tak! Już wiem skąd znam takie klimaty, właśnie z wsi w RPA. Stare ceglane budynki na odludziach RPA, to jest ten klimat. Okazało się, że ów właściciel z rozrzewnieniem wspomina hipsterskie czasy, gdy jeździł po świecie, wiele widział w Afryce. Rozmowa bardzo się kleiła, jednak czas nas naglił. Chcieliśmy iść na szlak. Zaparkowaliśmy w Wieściwszowicach, na jednym z płatnych parkingów. Strach się bać, co tu się dzieje latem. Idziemy na jeziorka, a później swoją drogą. Jeziorka... hmm.. przereklamowane. Byłem w tych miejscach
9 lat temu. Szału nie ma, wody także. Jedynie błękitne jeziorko trzyma fason. Bo wygładzeniu korzeni wnioskuję, że chodzą tu tłumy. Prawdziwa wycieczka zaczyna się jednak za jeziorkami. Idziemy w stronę Wielkiej Kopy. Schodzimy do Rędzin i tam jest najładniej na dzisiejszej trasie - rozległe łąki, kolorowe lasy, świetne światło do zdjęć. Ładny teren na rower, by dalej spenetrować Rudawy. W okolicach Dziczej Góry mijamy kilku mężczyzn idących na zachód na skałki, w ręku trzymają maty, które amortyzują upadek. Wracamy do auta stosunkowo szybko, decydujemy się podjechać do Kamiennej Góry. Jeśli ilość biznesów na rynku miasteczka jest jakimś wyznacznikiem jak się ludziom powodzi (a taką miarę często stosuję), to tu jest bardzo dobrze. Wchodzę do pierwszego bar, który z zewnątrz odstrasza. Jak zobaczyłem co ludzie jedzą, mówię - zostajemy. Genialny żurek, a schabowy... gigant, a wiele już widziałem i jadłem. Bar na rynku w Kamiennej Górze. Później "kawa" w pomarańczowej kawiarni, bez szału, ale chcieliśmy wejść.
Rudawy nie są szczytem piękna, są nudne, momentami monotonne, jednak nie po widoki tu przyjechaliśmy, ale by się schłodzić po Albanii i nacieszyć się Sudetami. Jutro będzie już moja Kaczawa, tam się nie zawiodłem. W tym dniu także zadebiutowały moje nowe buty. Stare rozciąłem w Albanii na kamieniach, 2 dni później kupiłem nowe. Trzymam się nadal Zamberlanów i są wybitne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz