choroba trzyma. Weekend w domu. W sumie nic straconego, bo zimno, pochmurno, a teraz pada. Wpadamy w trans: praca - dom. Co nie pomaga. Nawet na kawę nie możemy wyjść. Z prostego powodu - unikać kontaktu, że światem. Za moment wyjeżdżamy, nie możemy dopuścić do rozwoju przeziębienia. No ale wyjść gdzieś trzeba. Mecz. Jedyne, co przychodzi mi do głowy. Jakakolwiek liga, jakikolwiek stadion, byle można było wejść z aparatem, teleobiektywem i postrzelać zdjęcia. Mecz też się obejrzy. 90minut.pl - gdzie kto gra - padło na Podlesiankę. Telefon do Taty, jedziemy. Interesowało mnie bardziej to, co dzieje się na trybunach. Zaskoczenia nie ma. Lokalsi się gromadzą, co by się nie nudziło, to w ruch idą trunki. Jest miło, wesoło, bezpiecznie. Przekleństwa padają raz po raz. A niech tylko przewrócą piłkarza gospodarzy, a niech sędzia nie da żółtej kartki... jest wesoło. A ja siedzę i patrzę, i pstrykam.
Przygotowania do wyprawy w pełni. Lista tego co wydrukować zrobiona, tego co zabrać - też. Paszporty, międzynarodowe prawo jazdy, żółta książeczka szczepień... będzie trochę makulatury.
Korona obejrzana. Taka sobie. Wataha średnio się zapowiada po pierwszym odcinku. Belfer daje nadzieję. Zatem jesień w pełni. Po RPA zacznie się zima i zimowe górskie klasyki. Już nie mogę się doczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz