Wstaliśmy krótko po 5 rano, spakowaliśmy się szybko, śniadanie i w drogę do Demianowskiej Doliny. Wszak od południa ma padać. Zaczynamy przy duży parkingu, później wybrukowaną ścieżką wysoko pod górę. Jak kończą się zabudowania, idziemy gęstym lasem. Idzie się przesympatycznie, słonk przygrzewa, góry totalnie puste, nachylenie umiarkowane ale stabilne, jak widać po przekroju. Kwiaty dookoła, na każdym odkrytym skrawku trawy. Ja zachwycony aparatem i samym faktem, że jesteśmy znowu w Tatrach. A że nie tych wysokich, nie muszę być. Interesuje mnie "nowe", niezbadane przez nas. Ładny widok na Dziumbier i Chopok. Co zastanawia, tu pustka, brak ludzi i w dolinie i w górach. Połowa początek lipca i nikogo nie ma. Kończy się las, zaczyna kosodrzewina, jak zawsze. Poezja. Nie skłamię, jak powiem, że to najładniejsze podejście w tym roku, nie łatwe, bo 900m ale okolica wybitnie piękna. No i ten szczyt, widok na całe, absolutnie całe pasmo Tatr, od Bialskich do Zachodnich, w tle Babia z Pilskiem i Małą Fatrą. Mój klimat. zejście nie jest już takie cudowne, bo idzie się drogami wśród wyrębu drzew. Ale, co tam. Deszcz w sumie nie padał. Jeszcze wracając do Polski, kilka zdjęć w Liptowskich Matiaszowcach, kościół i widok na góry. Gdy w niedzielę wyjeżdżaliśmy, myśleliśmy o powrocie już w czwartek wieczorem. Dziś jest piątek, a my w domu, jutro ma padać, a my czekamy na pogodę, by iść na Czerwoną Ławkę. Tęsknię za skałą. Cóż, chyba zostanie rower na ten weekend. Pomysłów nie brakuje.
To był ciężki tydzień, goście zza oceanu, co zawsze powoduje zmęczenie. Przygotowania do wyjazdu do RPA pełną parą, getpocket, twitter, evernote, jak można bez tego coś planować? moje podstawowe narzędzia.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz