pogoda płata figle. Ma lać, to nie leje, jak ma być słońce, to nie świeci. I jak tu gdzieś jechać. Pilsko. Dawno nas tam nie było. Wyciągnąłem nasze zapiski i plany na zimę, patrzę, a tu wpis - "wiosna, Sopotnia Wielka, Miziowa"... no to fru! Niedziela rano, pogoda mówi, że nie pada, jedziemy. W rekordowym tempie dotarliśmy do Sopotni - ale ta wioska jest piękna. Parking przy kapliczce i jaworze (zabytek przyrody!) i oczywiście na dziko do szlaku czerwonego. Tu jest całe piękno gór - zboczyć z utartego szlaku, ale tylko tam, gdzie wolno. I choćbyś przeszedł wszystkie beskidzkie szlaki, to najpiękniejsze kryje się tuż za rogiem. Taki górski skok w bok. Śniegu co nie miara. Stuptuty w plecaku, ale nie chce się ich zakładać. A ja dodatkowo wpadłem na pomysł, by sobie dociążyć plecak, a więc dodatkowe 4,5 l (3 butelki z wodą) nosiłem na plecach. Oficjalnie - trenuję przed kolejną wielką wyprawą na koniec świata. Ciężko się wchodziło, ale doszliśmy do grzbietu i później już czerwonym i niebieskim, po śniegu. W górach cisza, absolutna cisza. Turystów jak na lekarstwo, no bo kto w Palmową Niedzielę idzie w góry ? No my. Na Pilsku bezwietrznie, co nam się jeszcze nie zdarzyło. Zmęczeni, zadowoleni wpatrzeni w Babią, gdzieś daleko Tatry, ale na nie przyjdzie czas. Zejście do Miziowej. Do hotelu. Stoi nadal i ma się dobrze. Czajnik bezprzewodowy tam gdzie był, jest nadal. Nawet nie boli prośba o złotówkę za toaletę. Później znowu na czuja do auta. Ładnie tam. Ostatnia perełka - Hala Górowa. Oj, musi tam latem być ładnie. Tak minął dzień.
Z utęsknieniem śledzę prognozy, tęskno za Sudetami, a już za chwilę ciepło się zrobi i przyjdzie czas na ambitniejsze górki.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz