Tak wita mnie Podhale. Szkoda, bo zapewne jest tu wielu rzetelnych i uczciwych gospodarzy, którzy jak najlepiej chcą dla swoich gości, tylko dlaczego ja trafiam zawsze, na tych najgorszych ?
Ranek. Zwijamy się już przed 7. Kilometr, dwa - kolejna przygoda - parkingi. Jedziemy, znaki mówią - 10zł na dzień. Niech im będzie. Miły pan wymachuje rękami, wygina ciało na środki drogi, byśmy tylko skorzystali z jego parkingu. Wjeżdżamy, wysiadam - 20zł proszę. Ile??? Panie, po sezonie już. To proszę sobie jechać gdzie indziej - słyszę. To jedziemy. Parking obok. 20zł proszę. Ile ??? Panie, po sezonie już. Nic na to nie poradzę, to nie zależy ode mnie - słyszę. Jasne. Nic, trudno. Zdzierstwo w biały dzień. Idziemy na szlak. Kasa. Jak ja to lubię. Bilet do Parku Narodowego. Jaki bilet??!!? Śmiechu warte. Paragon, nie bilet. Mogę płacić kartą ? Nie. I jeszcze długo nie będzie można - słyszę. To mnie właśnie drażni, takie detale. Że gdzie indziej można, a tu, właśnie tu - nie da się. Nie, nie, że nie da się - nie chce się nic zmienić. Ta niemoc. A świat - uwaga - nawet z takimi krajami jak Białoruś - mknie do przodu. Dlatego już tu nie wrócę. Przejdę co mam przejść, i mówię koniec.
Szybko ochłonąłem, ale poranne i wieczorne przygody tak mi dały kopa, że na Ciemniaku byliśmy za 3 godziny. Pani mówi, że za szybkie tempo. No cóż, ale widoki - poezja. Gdzieś tam już od Chudej Turni zaczyna być pięknie. I choć same Czerwone Wierchy nie są czerwone, to pozostałe grzbiety Tatr Zachodnich już są, wraz z podnóżem Giewontu. Ludzi trochę się zbiera. Podoba mi się, że PN dba o szlak, długie kilometry siatki położonej obok ścieżki, mającej na celu rozrost roślinności i zwężenie szlaku. Szkoda, że jest to także na skrzyżowaniach szlaków, gdzie z reguły więcej ludzi robi sobie przerwę. Widoki bajeczne, zimno, wieje, ale jest słońce, a chmury nacierają z południa. Jutro deszcz. Zejście, schodzimy już przy Małołączniaku. Całkiem fajne, nie wiedziałem, że są łańcuchy. Poniżej łańcuchów, mamy godzinę ok. 12.30. Upał straszny. Mija nas kobieta idąca do góry i pyta, czy na górze wieje... Mówię, że tak. Ale myślę sobie, że ja o wiatr bym się nie martwił, bardziej o to, że kto idzie w Tatry w południe i po ciemku będzie wracać, jak chce się trzymać swojego planu. No cóż... Zejście długie, ale ciekawe z ładnymi widokami. Szczególnie ten zapadł mi w pamięci - Giewont, a w tle wielka aglomeracja - Zakopane. Strasznie okolice się rozrosły. Poeci z Młodej Polski to się w grobach przewracają, jak widzą takie zagęszczenie budynków.
Podsumowując. Plan minimum do połowy zrobiony, polecam każdemu, naprawdę, dość wymagające, ale piękne Czerwone Wierchy, życzę wytrwałości, cierpliwości i odporności tam na dole, bo w górach... w górach jest już pięknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz