Uznaliśmy to miejsce za źródło Biebrzy. Niezwykłe miejsce i ekscytujący spacer.
Podjeżdżamy później do samej wioski Nowy Dwór. Mały zaniedbany ryneczek z jednym sklepem, pozostałościami po restauracji Nowy Jork. Nie dziwi już nas, że takie wioski są kompletnie puste, auta nie jeżdżą, a ludzie - cóż, albo w polu, albo w domu. Rozmowa z tą kobietą w okolicach wioski Mścichy dała nam dużo do myślenia o tutejszych zwyczajach, mężczyźni pracują w polu, a kobiety wielokrotnie przez lata nie opuszczają najbliższej okolicy domostwa. Wyjście do sąsiedniej wioski to często wyprawa na koniec świata. Czasami pomagają w polu, jak pracy sporo, ale mimo wszystko perspektywa świata jest bardzo wąska. Zaskoczony byłem, jak w Suchowoli ludzie bacznie wczytywali się ogłoszeniom na słupie, stąd czerpią wiedzę co się dzieje na wsi. Chodzę po jednej z uliczek Nowego Dworu, zaciekawiły mnie stare chaty. Podchodzę do jednej, drugiej, pstryk pstryk, cykam zdjęcia, aż tu nagle niczym z zaświatów rozlega się głos "co pan robi?". Tak jakby coś ktoś za firaną się poruszył, zobaczyłem kątem oka. Najgorsze jest uciec, wówczas wzbudzę najgorsze podejrzenia. I tak samochód z rowerami na dachu we wiosce, to niemal popłoch. Więc stanąłem, robiłem dalej zdjęcia, gotów do rozmowy. Nikt się nie pojawił. Kątem oka zobaczyłem, że kilka budynków dalej stoi starszy pan i z zaciekawieniem patrzy na mnie. Podchodzę. Nawet nie pamiętam jak zaczęła się nasza rozmowa, chyba całkiem naturalnie, był ciekaw co porabiam. Taki spokój i pogoda ducha biła z jego twarzy. Mówię o domkach, że ładne, że stare, a on zaczął opowiadać. Ze to żydowskie, ooo ta, i jeszcze tamta, bardzo stare. Przedwojenne. Pytam o ludzi, pytam co się działo podczas wojny... Rozmowa się klei mimo że dzieli nas co najmniej 40 lat, jeśli nie pół wieku i wywodzimy się z zupełnie różnych stron. Pięknie.
Kolejny punkt, to Jałówka i ruiny kościoła. Plan przygotowaliśmy w domu kilka tygodni temu, jadę jak wskazał Google. Dojeżdżamy do Jałówki a tu nic, ani słychu ani dychu. Pola i lasy. Jedziemy dalej, kilometry mijają a tu nic, nawet żywego człowieka. W końcu jakieś domostwo, pani grabi trawę. Idę, pytam, nic nie wie o ruinach. Wierzyć, nie wierzyc? Szczególnie w świetle tego, co napisałem powyżej i doświadczyłem przez ostatni tydzień. Jedziemy przed siebie szukając zasięgu, by sprawdzić informację w internecie. Jest rolnik, zatrzymuję traktor, ucinam pogawędkę.
- Jałówka? Ale która?
Noo i wszystko jasne, przecież tych Jałówek to od groma może tu być. Pan nie pomógł, ale we łbie mi zaświtała myśl. Nic, jedziemy do Sokolca. Karczma pod sokołem. Mistrzostwo Świata. Najlepszy żurek, jaki jadłem. Przepraszam Żono. Wierzę, że jakbyś miała tutejsze składniki i moją inspirację, zrobiłabyś jeszcze lepszy. Na drugie kartacze. Kulinarny nokaut. Stajemy w centrum, chodzimy po rynku. Pani ma fajny nawyk, by odwiedzać lokalne centra informacji, istotnie, jest to niesamowite źródło. Miła pani dwoi się i troi, by nam pomóc, daje nam wszystkie mapy, jakie ma, biega szuka, googluje, jestem pełen podziwu. Miło. Stąd jedziemy już do Supraśla. Nocleg mamy w domu pielgrzyma.... Jak rezerwowaliśmy nocleg, nie przypuszczalismy, że to może być ascetyczne miejsce. I choć sam budynek wygląda jak ogromny pałac, w środku jest czysto i ultra minimalistyczne. Internet tylko w jadalni, TV brak. Zawsze, absolutnie zawsze nie włączam tv, nie interesuje mnie to, co dzieje się na świecie i neguję telewizyjny kicz, ale przecież jutro jest mecz! Asceza i wyciszenie przyda nam się bardzo, tony książek czekają do przeczytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz