GR 20 - dzień 3 - Francja

Spod hotelu wyjeżdżamy ok. 6 rano. Mamy 50 km do Livorno, musimy zdążyć na prom. Ok. 9 rano wypływamy. Prom wielki, choć jego stan pozostaje do życzenia. Wydaje mi się, że lata świetności były gdzieś w latach 80-tych poprzedniego wieku. Niby fajnie, luksusowo, a jednak kiczowato. Na statku różne atrakcje zabawiają turystów, od baru, kawiarni po salon gier. Nuda, woda, jakieś wysepki majaczą dookoła. Płynie się blisko 4 godziny. Niektórzy się opalają, niektórzy piją kawę. Bastia wygląda ciekawie z poziomu promu, szczególnie rzucają się w oczy stare kamienice. Marzą mi się wyspy Pacyfiku, nie mogę od tych myśli uciec. Wjeżdżamy w głąb wyspy, im dalej, tym bardziej ją poznajemy. Pierwsze wrażenia ? Niegościnność i brud. Niby francuska wyspa, a bliżej jej naturą do północnej Afryki. Na Korsyce uwagę przykuwają dzikie krowy i świnie, które dość swobodnie hasają po stepach, górach i nawet drogach. Jak zatrąbisz, nic nie da, nie zejdzie z drogi, no chyba, że się jej zachce. Gospodarze mają tu strzelby i polują na co lepsze sztuki. Znaki drogowe są ostrzelane, nie wiem czy to z frajdy, czy to z niechęci do wszystkiego, co państwowe, czyli francuskie. Często da się zauważyć, że gdy mamy dwujęzyczny znak, napis po francusku jest zaklejony, zniszczony, itp, zaś po korsykańsku - nienaruszony. Jadą po wąskich górskich uliczkach są i tacy, którzy nie ustąpią widząc turystę lub obcy samochód. Dojeżdżamy do małej mieściny Porto na zachodnim wybrzeżu. Mały hotelik, przerwa, jest 17. Odpoczynek, jutro ruszamy na GR 20. Spacer do małego portu. Kolacja hotelowa - przepiórka. Fajnie, kucharz dumny z potrawy, ja mniej,  bo więcej kości w tym czymś, niż mięsa. Wracamy do pokoju, pakujemy plecaki, zapadają ostateczne decyzje, co brać, co zostaje w aucie. plecak ma 45 litrów, jest potwornie ciężki. Biorę dodatkową parę butów - sandały Keen, jedzenie popakowane w workach na każdy dzień i 3 litry wody na początek licząc, że są po drodze źródła...