Jesteśmy w Derwent Bridge. Ta osada też ma jeden sklepik, hotel i stację benzynową. Odwiedzamy dobrze wyposażony punkt informacyjny Parku Narodowego. Wg przewodników trasa na szczyt i z powrotem powinna zająć 7-8 godzin. Miła japonka pracująca w punkcie informacyjnym udziela nam koniecznych informacji na temat dzisiejszej trasy i kilku następnych. Pogoda ma być dobra, dziś. Jutro, zobaczymy. Mamy świadomość, że 3-dniowa trasa na Frenchmans Cup oddala się, nadal jest zimno i deszcze mogą nam popsuć dalsze plany. Idziemy.
Najpierw busz, ładny, gęsty i te ptaki. Towarzyszą nam ciągle. Po 2 godzinach marszu busz się kończy, jesteśmy powyżej 1000 m. Błękitne niebo, w końcu skwar (taki tasmański), sami w górach. Widok powala. Przed nami kamienie i lekka wspinaczka. Już tu wiem, że to będzie chyba najładniejsza wyprawa górska, ale co jest dalej ? Ciekawość dodaje mi sił. Dochodzi do nas 2 mężczyzn, jeden z nich jest wybitnie niemiły, aż to nie pasuje do tutejszego miejsca. Podejrzliwym głosem wypytuje co, skąd, dokąd, informuje, że nie wolno spać, itp. Po 3 godzinach, 15 minutach osiągamy szczyt, widok jest genialny, widać Frenchmans Cup, kuszący Mt. Olympus i okoliczne pasma. Jest pięknie, Pani lata z kamerą, ja z aparatem. Jedna myśl mi towarzyszy, iż jest to olbrzymi zaszczyt i przywilej dla mnie być w tym miejscu z moją żoną. Mam szczęście, nigdy nie marzyłem o tym aby być na tym właśnie szczycie, Tasmanię znałem z lekcji Geografii jak byłem mały, i tyle. Tak się życie ułożyło, że mogę i chcę to zwiedzać. Jest pięknie. Ale trzeba schodzić, długa droga do parkingu. Dzień co prawda jest bardzo długi, ale czas nagli. Nie schodzimy tę samą trasą, co weszliśmy, idziemy na północ, a później na wschód omijając Mount Hugal, od którego rozpoczyna się najpiękniejszy kawałek jakim kiedykolwiek szedłem. Tak, tak, mówię to ja, wielki zwolennik Nowej Zelandii, który jeszcze zbyt mało ją poznał. To co jest tu, na zejściu z Rufusa - powala. Busz prezentuje się w pełnej okazałości. Nie wiem doprawdy jak to opisać - ale spróbuję - są tu mchy, palmy, krzewy, bogactwo zapachów, nad nami latają i skrzeczą papugi, widoki powalają. Idziesz, idziesz, idziesz... wszystkie zmysły pracują na najwyższych możliwych obrotach, starasz się zarejestrować każdy absolutnie każdy detal. Rozgrzane słońce powoduje, że każda z roślin wydziela nieprawdopodobny zapach, który wbija się przez nos do samego mózgu. I samotność. My i przyroda. Wydaje się, że jesteś w jakimś ogrodzie botanicznym, który stworzył człowiek, wszystko poukładał, podocinał, podlał i poperfumował. Harmonia kolorów, kształtów, co jeszcze ? Nie wiem, po prostu trzeba to widzieć na żywo. Nawet super zdjęcia ani film tego nie oddadzą. Absolutnie rewelacyjny kawałek - od Mt. Rufus aż do rozwidlenia szlaków, gdzie wybieramy Shadow Lake Track. Ten kawałek ma liczyć 2 godziny 15 minut, robimy to w 90 minut, nudno (sam busz nas już nie zachwyca, przyzwyczailiśmy się) nogi bolą. Cała trasa ze zdjęciami i filmowaniem zajęła 7,5 godziny. Najlepsza trasa jaką kiedykolwiek szedłem. Pobiła niesamowity nowozelandzki Mt. Alfred.
Wracamy do Bronte Park. Uciąłem pogawędkę z Billem - właścicielem. Udało mi się zbić cenę noclegu ze 120 AUD na 110 AUD i 100 AUD pojutrze. W 1948 roku Bronte Park było dużo większą osadą, były domy, szkoła, kościół. Wioskę zbudowano dla osób pracujących przy budowie elektrowni w Tarraleah. Chatki zbudowano w Hobart, przywieziono w ciężarówkach, ludzie zamieszkali. Po zakończeniu budowy ludzie się rozjechali, została garstka. Dziś jest to około 50 osób. Większość z nich wieczorem odwiedza Billa w jego małej restauracji. popijają piwo, wino, od czasu do czasu zamówią jakiś stek, razem oglądają TV, jak jedna wielka rodzina. Patrzą w TV i nie rozumieją otaczającego ich świata. Wojny, wypadki, biznes... tu liczy się dziś, tylko dziś i obecna chwila. Ważne jest to, co uda się złowić, pogoda, humor, nic poza tym. Cudowne moje miejsce w sercu Tasmanii. Po zmroku wyszliśmy oglądać gwiazdy.... Pomyśl - w promieniu ok. 100km nie ma źródeł światła, środek Tasmanii. Co widać ? Wyobraź sobie czarną wielką kartkę papieru, weź biały spray i przejedź tym sprayem nad kartką. Tak to mniej więcej wygląda. Jest lepiej niż w planetarium. Wbija w krzesło. No i krzyż południa, pierwszy raz go widzę. Pięknie. Totalny kosmos!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz