Przechodzimy przez plac Świętego Michała do mojego ulubionego placu - Pi. Na tym placu sprzedawane są lokalne wyroby - dżemy, miody, sery - warto kupić. Dookoła placu jest sporo sklepów i restauracji. Plac ten nie jest tak zatłoczony jak okolice katedry.
Kolejnym ciekawym miejscem na naszej liście jest plac Św. Felipa Neri, na którym ponoć wykonywano egzekucje w 1939 roku przez marszem na miasto. Tu czuć klimat, mury mają wiele śladów kul.
Doszliśmy do katedry - robi niesamowite wrażenie. Mnóstwo zabytkowych kilkuset letnich przedmiotów, ołtarzy, rzeźb. Nie jestem historykiem, nie znam się na tym, ale warto wejść na moment i przejść dookoła ołtarza, spójrz w górę. Sufit jest niezwykły. Przed katedrą stragany, sprzedają świąteczne wyroby, głównie do wystroju szopek. Ciekawe są połacie mchu, żywcem zerwane i przywiezione z lasu, z których tworzą dachy i podstawę szopek.
Grobowiec Św. Łucji
Idąc dalej na północ w jednej z bocznych uliczek znajdujemy kultową restaurację "4 koty", gdzie przesiadywał m.in sam Picasso. Za wcześnie na obiad, ceny znośne, ale jak zapytałem jaką mają kawę, Pani się zagubiła. Nie wypijemy tu kawy.
Będąc w okolicy ulicy l`Angel konieczne trzeba zboczyć z tej ruchliwej drogi i odnaleźć XII-wieczny kościółek Św. Anny z klasztorem obok. Wsadziłem głowę między kraty klasztory i dało się słyszeć gregoriańskie śpiewy. Mało ludzi zagląda w te miejsce, a warto.
Zapowiada się długi dzień, przerwę robimy dopiero na placu de la Vila de Madrid, gdzie znajdują się rzymskie grobowce. Tu chwila zastanowienia gdzie idziemy dalej.
Nogi pobolewają, biletów metra jeszcze nie kupiliśmy. Idziemy na Plac Catalunya i do Sagrady Familia. Dziś nie wchodzimy do środka, obchodzimy, patrzymy. Obok polski sklep - Krakowiak. Wchodzisz, mówisz "dzień dobry", w głośnikach gra polskie radio, polskie produkty na półkach. Następnie ulicą Mallorca do Casa Mila. Zbyt późno, żeby wchodzić. Z Casa Mila na południe ulicą de Gracia, później Portal de l`Angel i na plac Pi. W końcu obiad, i to jaki. Była paella, dziś tuńczyk z warzywami, cały płat grillowany. Pycha. Z La Rambla musimy dojść do naszego pokoju, trasa wiedzie przez serce El Raval. Jest ciemno. Idziemy ulicą Carrer de l`Hospital. To trzeba przeżyć. Same "atrakcje" dla twardzieli. Dzielnica okryta złą sławą. Wąskie uliczki, w drzwiach, bramach stoją Arabowie, Azjaci, w łachmanach, brudni, sklepiki są małe i odrażające. Na chodnikach żebracy proszą o jałmużnę. Szyldy sklepów są 2-języczne - hiszpański (a może to kataloński?) i arabski. Sprzedawcy to też przybysze z południa. Sanepid miałby co robić. Zatrzymujemy się w taki sklepie. Warzywa i owoce. Trzeba coś kupić do jedzenia. Wchodzimy. Słuchać przemówienie po arabsku. Dość głośno ktoś coś wrzeszczy. Sprzedawca na swoim komputerku oglądał przemówienie jakiego irańskiego polityka na youtube. Kilka bananów, jabłka, mandarynki, płacimy niewiele ponad 1 Euro i lecimy dalej. Przed nami plac de la Virreina - wygląda na centrum El Raval. Przechodzimy w poprzek. Dookoła placu pełno ludzi, głównie Arabowie. Mało tu turystów. Nagle biegnie blondynka, uprawia jogging. Oj, nie pasuje tutaj. Obok jednej z knajpek z kebabem stoi ze 20 osobników, zbaczamy z drogi, po prostu się boimy o własną skórę. Po drodze kupiliśmy bilety na metro i od jutra będziemy się szybciej przemieszczać. Jednak poruszanie się metrem ma swoje minusy - nie pozna się tak miasta, jak chodzenie pieszo. Pewne rzeczy trzeba zobaczyć, poczuć i powąchać, tam trzeba dojść, zatrzymać się, podumać i zmykać, jeśli trzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz