od zeszłego roku myśleliśmy o tej wyprawie, aż w
końcu znalazł się weekend, kiedy była pogoda i nie było gór. Około 8.30
wysiedliśmy z pociągu w Bielsku z rowerami. Musieliśmy na
początku odwiedzić stare kąty, ul. Krasińskiego, stary rynek i
zobaczyć, gdzie wpaść na kawę. Później ulica Partyzantów i Bystrzańską wzdłuż
Białej drogą rowerową na południe. Problemy zaczęły się na wjeździe ul.
Przedwiośnie. Miałem plan trasy, wydrukowane mapy google z zaznaczoną mazakiem
trasą, chciałem kawałek do Bystrej przejechać górami i lasami. Było ciężko,
wylądowaliśmy w Bystrej nad skocznią w lesie, rowery trzeba było wciągać i nic.
Kiepska sprawa. Zjechaliśmy do Bystrzańskiej, która w międzyczasie zamieniła
się w Szczyrkowską, teraz w lewo wzdłuż niebieskiego szlaku prowadzącego na
Klimczok, szliśmy tędy wiele lat temu. Dochodziła 11, ciepło, gorąco,
przerwa. Plecaki puste, niewiele rzeczy braliśmy licząc na małe wiejskie
sklepiki, w których mieliśmy się zaopatrzać na bieżąco w wodę. Stanęliśmy w
jednym z domów, akurat miła pani gdzieś wychodziła - zagadałem, pokazałem jej
mój plan zapytałem jak się jedzie do Buczkowic, ale nie główną drogą, a przy
lesie. Locals, jak to locals, raz wiedzą, raz nie wiedzą, czasami okażą się
niesamowicie przydatna, a czasami tylko stratą czasu. Pani odradzała jazdy pod
lasem tylko główna drogą. Ale prawda jest taka - niezależnie na jakiej wyprawie
- jeśli masz swój ułożony plan, mapę, trasę i jej, czyli sobie - ufasz, trzymaj
się swojego planu. Jak Ci się uda go zrealizować, będziesz dumny, że postawiłeś
na swoim i zrealizowałeś to, jeśli okaże się to porażką - wyciągnij wnioski.
Uparcie chciałem przedostać się do Buczkowic z dala od głównej drogi.
Postawiłem na swoim, trasa jest wyśmienita, mija się Meszną, wspaniałe tereny niewidoczne z okna samochodu. Patrząc na to przez pryzmat wycieczki górskiej - nigdy bym tam nie pojechał, byłem widziałem, ale patrząc na to okiem rowerzysty - byliśmy zachwyceni. Świat widziany z perspektywy roweru jest zupełnie kompletnie inny, niż świat widziany z okna samochodu. Nawet najnudniejsze, przejechane dziesiątki razy ulice są niezwykłym przeżyciem i odkryciem mijając je rowerem. Dotarliśmy do Buczkowic, miejsca, gdzie przez wiele lat przyjeżdżałem z rodzicami. Później dalej na południe, Godziszka, Słotwina, Lipowa, Twardorzeczka, Radziechowy i premia górska najwyższej kategorii - góra Matyska, Golgota Beskidów. W Lipowej przerwa przy kościele. W Twardorzeczce mijamy kaplicę. Dowiedziałem się, że są tam masowe groby Szwedów od czasu ich najazdów wieki temu, w Radziechowach masowe groby osób zmarłych na cholerę, dżumę, tyfus. Każda wioska ma swoje tajemnice. Szczególnie te w Beskidzie Żywieckim. Wjazd na Matyskę był trudny, godz. 14, upał, ponad 40 km w nogach, litry wody wypite, 3 trudne podjazdy, Pani nie dała rady, pchła swój rower, który nie pozwolił jej wjechać, ja miałem swoje kryzysy, ale w bólach się udało. Na górze dreszcze ze zmęczenia, Pani doszła i razem mogliśmy posiedzieć i popatrzeć na okoliczne wioski. W Radziechowach 1,5 godzinna przerwa, później polami do Żywca.
Żywiec bardzo się zmienił, w moim odczuciu na gorsze, jakieś smutne te miasto, mało inwestycji. Znajdujemy knajpkę, obiad z zimnym kompotem. Potem mamy jeszcze godzinę, ale nogi już mówią dość. Pojeździliśmy po Żywcu, pociąg i w domu o 21. Co za dzień. 73km przejechane. Ciało spalone, nogi obolałe, ale było świetnie. Wioski Żywiecczyzny mają swój niesamowity urok, jeszcze tam wrócimy, na rowerach oczywiście. Za tydzień wracamy na Słowację i Tatry Niżne.
Bielsko Biała
Bielsko Biała
Bielsko Biała
Bystra, obok skoczni
Za Meszną, przed Buczkowicami
W kierunku Lipowej
Kościół w Lipowej
Twardorzeczka
Matyska
Widok z Matyski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz