Dosłownie 15 minut przerwy, herbata, bułka i w dalszą drogę - żółtym na Iwaniacką Przełęcz. Tu zaczęły się już prawdziwe góry, mało turystów, a raczej bym powiedział sami turyści, bez amatorszczyzny. Kawałek nie należał do najłatwiejszych, strome zbocza aż do samej polany.
Grzbiet Ornaku
Na przełęczy należało już zrobić dłuższą przerwę. Pogoda wyśmienita, przed nami Kominiarski Wierch (1829 m.n.p.m.), na szczycie którego ponoć orły mają swoje gniazda (na ten szczyt nie prowadzi żaden szlak).
Kominiarski Wierch (1829 m.n.p.m.)
Jesteśmy na poziomie 1459 m.n.p.m. Przed nami ok. 400 m. wspinaczki, nie mówiąc już o mecie w Dolinie Chochołowskiej. Ruszamy zielonym, znowu wspinaczka, tyle tylko, że nie lasem, a odkrytymi terenami. Nie wiem gdzie patrzeć, wszędzie pięknie. Na plecach Kominiarski Wierch, tuż obok słyszę, że widać Babią i Pilsko, po mojej lewej czają się Czerwone Wierchy, a przed nami Ornak. Tuż obok kosodrzewina. Jest pięknie.
Czerwone Wierchy, spójrz na nachylenie terenu!
Chwila przerwy na fotografię, wypatruję Babiej, słabo widać, trzeba nadal się wspinać, ale sił paradoksalnie przybywa, bo im wyżej tym piękniej. Cały czas wspinam się po kamienistych schodach, dobrze to znam z Bieszczad i Perci Akademickiej.
Kamieniste wejście na Ornak
Po kilku minutach dalszej wspinaczki, wreszcie jest - Babia Góra, widzę ją świetnie i już za nią tęsknię, ale nie powinienem, przecież już wiem, że to co mnie dziś czeka, to fantastyczna wyprawa z jeszcze lepszą pogodą.
Kominiarski Wierch, a po lewej w oddali Babia Góra
Ornak, a przede mną 2 giganty - po lewej Bystry Karb (1946 m.n.p.m.), po prawej Starorobociański Wierch (2176 m.n.p.m.). Na ten ostatni mam nadzieję wejść w najbliższym czasie, tam musi być niesamowicie. Pagórki przed nami, nawet pić i jeść się nie chce, po prostu chce się patrzeć. Rzadko kiedy tak mam w górach, tylko w Tatrach i Bieszczadach. Docieramy do Siwej Przełęczy (1812 m.n.p.m.), patrzę z utęsknieniem i niemałą zazdrością na poruszające się przecinki na szczycie Starorobociańskiego i mówię do mojej dziewczyny, która dzielnie szła ze mną, że tam wejdziemy. Kiwa optymistycznie głową, ona zawsze kiwa, bo kocha góry nie mniej niż ja.
Zmieniamy kolor, teraz czerń i schodzimy. Mam wrażenie, że rozpoczęła się ostatnia faza wyprawy, a ja wciąż nienasycony tą częścią Tatr. Co najfajniejsze, to mała liczba turystów, aż chce się tu wracać. Zejście już takie przyjemne nie było, wszak zejścia są najtrudniejsze, stromizny, kamienie, no i dające się we znaki zmęczenie. Po 2h marszu docieramy do drogi, skąd kursującym tu pojazdem docieramy do parkingu. Ech, to była wspaniała wyprawa. Za niedługo wrzucę więcej zdjęć, zapierają dech w piersiach. Jest to zdecydowany numer 1 na mojej liście, trudno się dziwić. Mam nadzieję, że Rysy będą równie niesamowite, oby tylko pogoda dopisała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz